środa, 11 grudnia 2013

Podmuch śniegu

Ostatnio spadł  pierwszy śnieg. Oczywiście, jak zawsze przegapiłam ten moment. Gdy On powiedział, że pada - było już napadane, a gdy się obudziłam - biały śnieg zniknął tak szybko, jak biała, poranna mgła. Niedosyt pozostał. Nie to, żebym lubiła mróz. Jestem jego wielką przeciwniczką, cierpię, gdy muszę wyjść na zimno, ale śnieg to co innego. Lubię go. Lubię na niego patrzeć, szczególnie z okna, gdy jestem owinięta kocem. Niedługo będę mogła obserwować zimowe zawieje stojąc przy gorącym kominku.


Śnieg był też za krótko, by mógł zobaczyć go Kot. Kot trochę jest nim zainteresowany, ale też obawia się. Z białych rzeczy preferuje jednak pianę do kąpieli. Puchaty grubas zasiada z zaciekawieniem na pralce, gdy tylko słyszy lejącą się wodę. Kiedy na jej tafli pojawiają się piana - zwierzak szaleje! Trzeba dać mu (na jego pralkę) trochę piany - by mógł ją obserwować, szturchać i zgniatać łapką, a kiedy tajemnicza substancja się rozpuści - kocur prosić o więcej.


W tym śnieżnym, jasnym, puchatym kontekście przejdźmy jednak do meritum - do innej odsłony bieli. Białe meble. W kuchni jestem ich zwolenniczką, w salonie jednak, tak jak i śnieg, kojarzą mi się z chłodem, mroźnym powiewem. Nie można jednak zaprzeczyć, że są magiczne i przyciągają wzrok. A jak Wam się podoba taka propozycja godna samej królowej śniegu?




środa, 27 listopada 2013

Zakamarki smaku

Naczytałam się kryminałów więc wiem jak wiele tajemnic może skrywać piwnica. Od sali tortur, po orgie kosmitów (no tu to już bardzo ambitna komedia z Benem Stillerem...). Ja jednak chciałabym tak prościej, tradycyjniej, nudniej. Poza bilardem i własną salą tortur (patrz mała siłownia) chcę w ciemnych zakamarkach schować trochę słodyczy. Jedyne, co marzę by tam uwięzić (nie, nie jestem na tyle złą żoną, by wpaść na taki pomysł, o którym pomyśleliście...), to zamknąć, schwytać i ukryć tam przed światem lato. Słońce zatopić w małych słoikach i przechowywać na ciężkie chwile, by móc się tam zakraść i ukradkiem wyjeść łyżkami całą słodycz i letnie promienie.

Pewnie już domyślacie się do czego piję (hmm picie i nalewki to swoją drogą też cudny pomysł). Zrobię tam małą spiżarnię. Tak, bardzo podoba mi się ten pomysł! Niczym babcia będę pichcić smażyć i ukrywać na zimę skarby w tych małych słoiczkach. Marzy mi się wielka szafa, półki i miejsce, gdzie można to pomieścić. Z tegorocznych moich kulinarnych odkryć udało mi się zrobić konfiturę winogronową (z działkowych zbiorów - pycha!) i cukinie w curry, o oryginalnym, fajnym słodko-pikantnym smaku. No ale będzie spiżarnia - będzie więcej!


piątek, 15 listopada 2013

Kijowo...

Czas powrócić do blogowania. Otóż w zeszłym tygodniu inspiracja dopadła mnie na kanapie, przed telewizorem. Mało twórcze miejsce, a jednak. Nie chce robić reklamy telewizyjnych programów, no ale nie sposób nie wspomnieć o tym (szkoda, że nie mam z tego korzyści...). Podczas codziennego, wieczornego programowego maratonu najpierw był Top Chef, który mnie wzruszył (teraz nawet gotowanie wzbudza we mnie emocje... jeden z uczestników wygrał stypendium - ja siedziałam już ze łzami w oczach), a potem była Bitwa o dom. On chciał mi przełączyć, ale zaszantażowałam Go, że jak nie bitwa, to na Animal Planet jest program o szczeniakach i kociakach...To był mocny argument! Z dwojga złego wybrał urządzanie, a nie zwierzęta, choć swoją drogą jest to naprawdę uroczy program. Dobrze jednak zrobił, bo w TVN-owskim hicie urządzali właśnie piwnicę. Hmm o piwnicy nie pomyśleliśmy jeszcze... Bo co tam może być w piwnicy? Ktoś z uczestników rzucił żart, że można tam zamknąć czasem męża. Zabawne to było, ale On o dziwo jakoś nie śmiał się, a nawet odsunął się na kanapie... Potem zaraz zaczął się kręcić i wiercić - to znak, że na coś wpadł! Olśnienie jego umysłu przejawia się w dość nietypowy sposób.




Wymyślił siłownie. Trywialne rozwiązanie. Dobrze kochanie, wstawimy Ci, to znaczy nam, coś do ćwiczeń, ale może coś jeszcze, ciekawszego zrobimy? I wtedy przypomniałam mi się pewna gra... Nie jest to to, o czym pomyśleliście. Chodzi o bilard, w którym skromnie powiem - jestem mistrzynią. Co prawda On mnie ogrywa, ale wiecie, to nie świadczy że gra dobrze, ale że daję mu fory. Tym sposobem będziemy mieć stół do bilarda w piwnicy, coś do ćwiczeń (coś uniwersalnego), no i gdzieś zagospodaruje sobie spiżarkę. Ale to już na następny post zostawię, bo wtedy może umieszczę i zdjęcia tego, co może się tam znaleźć. A ta jesień jest bardzo przebojowo-przetworowa!




czwartek, 24 października 2013

Bo kocham Cię jak...krzesło!

Był wieczór, a właściwie to nie. Teraz ciemno robi się już tak wcześnie, że godzina 18 wydaje się być już późną nocą. Tak czy siak było już ciemno więc i ponuro, deszczowo, okropnie. Wracałam z pracy do mieszkania (no jeszcze niestety nie do domu) i marzyłam tylko o czymś ciepłym (gorąca kąpiel, koc, jedzenie, cokolwiek!). Zła pogoda nie sprzyja mojemu dobremu humorowi więc delikatnie powiem, że byłam zła, marudziłam w myślach i złorzeczyłam tym wszystkim chmurom, kałużom i całemu światu. W autobusie dostałam sms. On wie jak poprawić mi nastrój! Zawsze miłość wyrażał na różne oryginalne sposoby, wymyślał niespodzianki, tym razem dostałam nietypowe wyznanie miłosne. On wie też jak bardzo zakręcona jestem ostatnio w tematach wnętrz, urządzania, mebli więc podążał tym tropem. Taki mms był w moim telefonie:


Na dole, tam gdzie można dodać jakiś tekst, dodał znaczek (chyba na wypadek, gdybym nie odczytała jego intencji...widzę, że moje blond włosy czasem przysłaniają mu wiarę w kobiecą, moją inteligencję) <3. Serce, jakby ktoś nie domyślił się.

Tym wywołał mój uśmiech nawet w deszczowy dzień. Zainspirowało mnie to też do znalezienia innych, tego typu meblowych, miłosnych ciekawostek.





poniedziałek, 14 października 2013

Złota meblowa jesień

Jesiennie. 
Jesień zawsze powoduje u mnie zadumę, nostalgię i wielką tęsknotę za słońcem. Lubię jednak te złote liście, kolorowe drzewa i parki, z alejkami z milionem barw. Póki nie pada, nie wieje i nie jest zimno - jesień jest całkiem przyjemna.
Dziś znów wyszło słońce  i odkryłam, że to jest sposób, by przetrwać jesień. Odrobina żółtego, złota i każdy pochmurny dzień już jest rozświetlony dużą dawką optymizmu.
Z wnętrzami jest podobnie. Ciemne wnętrze to ponura atmosfera, ale wystarczy jeden detal, który sprawia, że wszystko nabiera innego znaczenia.





Podobną kuchnię, jak ta poniżej ma prowadząca - Kasia Bosacka w "Wiem, co jem". Jakbym gotowała w takiej kuchni - też miałabym w sobie tyle energii i optymizmu!



Poniższe wnętrza nie urzekły mnie. Jednak nie można odmówić im jednego - wyglądu jesiennego. Złoty, brązy, pomarańcze, ciepło i przepych. Ma to jednak swój urok...





piątek, 11 października 2013

Ups... czy jest tu wc?

Jestem jedną nogą w tej branży. Tak jak wspominałam - nie piszę bloga od lat, nie śledzę wiele innych blogów, choć dzięki Wam i Waszym komentarzom poznałam i zobaczyłam inne, ciekawe oblicza blogów wnętrzarskich. Ogląda się to z przyjemnością. Na każdym piękne wnętrza. Pokoje, kuchnie, kanapy, łóżka, biurka, stylizacje. Jednak kiedy pojawiają się łazienki - widzimy wanny i prysznice, a co z wc?
To żaden zarzut. To może moje niedopatrzenie, może gdzieś tam u kogoś przemykają małe wc, a ja tego nie zauważyłam. Jednak urządzając łazienkę, a w zasadzie to osobną toaletę - jak nic, bez sedesu się nie obejdzie. Może temat niewdzięczny, może to jakieś tabu, a ja mówiąc o tym zbeszczeszczę imię mego bloga? Zaryzykuję!



Łazienka kojarzy nam się z piękną, wielką wanną. Sama chętnie wskoczyłabym teraz do kąpieli, no ale nikt nie zaprzeczy, że najważniejszym przedmiotem, bez którego się nie obejdziemy, będzie właśnie ten pomijany, wyśmiewany sedes. Może niektórzy mnie wyśmieją za ten post, może nie zajrzą tu już więcej (o czym ona pisze? temat z d**y...), ale czy jesteśmy aż tak pruderyjni, że wszyscy omijają ten, jakże ludzki, temat?




W zeszłym roku planowaliśmy z Nim wakacje. Nasz cel był następujący: jakieś nowe, zagraniczne miejsce, niezbyt daleko, niezbyt drogo, żeby było ciekawie, żeby można było pozwiedzać i odpocząć. Oczywiście wśród pomysłów pojawiła się moja wymarzona Skandynawia. Wybraliśmy drewniany, czerwony, charakterystyczny dla nich domek. Naprawdę uroczy. Piękne otoczenie, piękna cena. Jestem spontaniczna więc już euforycznie chciałam kupować i płacić, jednak On zaczął czytać tekst u dołu strony - dopisany drobnym druczkiem. "Domek nie ma kanalizacji, swoje potrzebny należy załatwiać w wychodku - 100 metrów od domu"...
Skończyło się, że pojechaliśmy nad Balaton, do domku z ciepłą wodą i swoim wc.




Nasze omawiane dziś sedesy, prócz zwykłego - łazienkowego zastosowania odnalazły też swoją nową rolę - rolę w filmie, szczególnie amerykanskim. Stały się bohaterami drugoplanowymi popkulturowych komedii młodzieżowych, o imprezach ostro zakrapianych. Wtedy też mają swoje pięć minut i stają się przyjacielami postaci, które wyjątkowo polubiły alkohol. 
Nawet moje ulubione kino skandynawskie miało wychodkowy romans. Ci, co znają "Łowców głów" (na podstawie powieści Jo Nesbo) - absurdalny film, czarna komedia sensacyjna w tarantinowskim klimacie, gdzie główna postać znajduje wybawienie przed swoim prześladowcą, chowając się głęboko w wychodku...Tak, dobrze zrozumieliście - wygląda to dosłownie tak, jak jest napisane...
Kiedyś też nawet znalazłam w gazecie telewizyjnej propozycję na wieczór w postaci filmu "Kloaka" (wbrew pozorom nie miała to być komedia z kloacznymi żartami, ale dramat...). Zachęcająco brzmiący, intrygujący tytuł jednak jakoś mnie nie skusił...




No proszę i ile można napisać o tak niewdzięcznym temacie. No ale jak tu urządzać łazienkę czy toaletę, nie mówiąc o sedesie? Najbardziej podobają mi się te podwieszane, jednak nie mam pełnego zaufania do rzeczy, które nie opierają się całkiem na ziemi. On zapewnił mnie, że mimo ciąży, nie przytyłam na tyle, że mogłabym takie coś urwać. Miło z Jego strony, jednak dreszczyk emocji zawsze pozostanie.





wtorek, 8 października 2013

Na biegunie i kanapie

Jestem już, jestem. Trochę choroby, trochę pracy i tak się zeszło. Nie wiem czemu, ale miałam już nawet wyrzuty sumienia, że zaniedbuję ten blog. Zastanawiałam się nad dzisiejszym tematem, mam trzy walczące ze sobą  pomysły, produkty, gdzie każdy krzyczy: "napisz właśnie o mnie". Jeden temat jest pozornie niewdzięczny, owiany mgiełką tabu, ale zostawię Was jeszcze trochę w niepewności i brzydkie sprawy zostawimy na później. Na dziś wybrałam już bohatera dnia.

Fotel. Brzmi banalnie, ale wiele starych foteli ma zaklętych w sobie wiele, różnych historii.




Tak też jest z moim bujanym fotelem. Babciny fotel, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Niby zwykły mebel, żaden piękny, a jednak ma w sobie urok i jak tylko przychodzili goście - każdy chciał siedzieć właśnie na nim. Nie wiem, czy to jakiś pierwiastek pozostały z niewyklutej choroby sierocej, który schowany siedzi w każdym z nas, czy na czym polega fenomen tego sprzętu. U siebie znalazłam pewne wytłumaczenie - zawsze chciałam mieć konia na biegunach, nigdy nie miałam więc nawet będąc już starszą - uwiódł mnie ten fotel na biegunach. Mój fotel zalicza się prawie do antyków, ale takich, które nawet po renowacji są już na jesieni, a właściwie podczas zimy swojego drewnianego żywota, i niestety wiele on nie przetrwa. Dlatego zajmie zaszczytne miejsce w moim gabinecie. Będzie taką ozdobą, pomnikiem wspomnień. Rozglądam się za nowym fotelem i mam już nawet swojego faworyta:



Każdy fotel ma jednak inne zastosowanie. W moim przypadku, fotel bujany jest idealny do siedzenia z kubkiem kawy/herbaty, do rozmawiania, do przeglądania gazet. Do czytania książek najlepszy jest normalny, "puchaty" fotel, gdzie wbija się nogami, plecami i innymi częściami ciała w miękkie poduchy i oddaje się rozkoszom wieczornego czytania.



Do oglądania telewizji musi być obowiązkowo kanapa. Tak jak przy książce nikt nie może mi przeszkadzać, tak film najlepiej oglądać we dwoje. Kwestia wygodnicko-przytuleniowa, to jedno, ale istotniejsze jest tu mówienie. Generalnie dużo mówię i mówię zawsze, no prawie zawsze... W trakcie oglądanie telewizji, szczególnie jeśli jest to coś ambitniejszego, to wczuwam się, przeżywam i najczęściej robię to wewnętrznie (staram się, by było to w milczeniu) jednak są filmy i są momenty, gdzie aż trzeba komentować. On się wkurza, kiedy ja, już po drugiej scenie potrafię zapytać Go - kim jest ten bohater, skąd się wziął i czemu to zrobił. A co tu się denerwować - to normalne - kobieca ciekawość! A On, skoro się uważa za eksperta w każdej dziedzinie (ostatnio i medycynie), powinien to przecież wiedzieć! Ba, powinien nawet przewidzieć moje pytanie i od pierwszych sekund filmu już układać sobie w głowie odpowiedź dla mnie. A On nie dość, że tego nie robi, nie przygotowuje się odpowiednio do oglądania, to jeszcze tego nie rozumie. Faceci...


Fot. Sesja meblowa nad morzem - ładniejszej, bardziej klimatycznej i innej, tak mi bliskiej, nie mogłam znaleźć!



czwartek, 26 września 2013

Kobieta twórcza - potrzeba biurka!


Gabinet. Brzmi królewsko albo lekarsko. To drugie skreślmy, pierwsze ewentualnie może zostać. Bo tak... chciałabym mieć swoje miejsce do pisania. Moja praca w większości polega na pisaniu, do tego ten blog, a i mam już pomysł na następny. Chcę też miejsca, własnego biurka, gdzie mogłabym pracować na komputerze, a może i tworzyć. Myślałam, żeby wrócić do rysowania. Kiedyś uwielbiałam rysować portrety. Takie ołówkiem, szkicowane ze zdjęć. Zawsze też marzyłam o zrobieniu własnej reprodukcji jakiegoś znanego obrazu. Mogą być to obrazy mojego ukochanego Moneta. Wiem, brakuje czas na to wszystko, ale całe życie przed nami. Ten dom ma nam starczać na lata, a może kiedyś, jak będę mieć dużo wolnego - mogłaby już spokojnie malować?

Przypomina mi się scena z "Pamiętnika", gdzie Gosling (znów on i znów ckliwe filmy... chyba to wina jesieni) zrobił niespodziankę swojej ukochanej i stworzył dla niej pracownię. Pracownię z prawdziwego zdarzenia, by ona mogła tam malować. Piękne.

Chyba przez ciążę i burzę hormonów robię się coraz bardziej sentymentalna i łatwiej się wzruszam. Koniec na dziś. To nie jest romantyczna powieść dla grzecznych panienek z dobrego domu. Podsumowując: pracowni nie będzie, ale swój mały gabinet będę mieć i bardzo się z niego cieszę. On też chce mieć swoje miejsce do pracy (On też pisze...). Nie wiem jak to rozwiążemy, ale chyba z jednego większego pomieszczenia na to przeznaczonego - zrobimy dwa. Będziemy blisko, zawsze można się zawołać, zapukać w ścianę, wystukać na niej kod alfabetem morsa, a jednocześnie każde będzie miało tą swoją własną przestrzeń twórczą. Oto propozycje na moją, oczywiście lepszą, część;)




To właśnie gabinet, w którym się zauroczyłam. Dodam, że ściany nie są obite skórą, na nich są płytki! Choć nie lubię ciemnych pomieszczeń - to jednak ma w sobie tyle klasy, uroku... Myślę, że projektant jednak chciał przeznaczyć taki wystrój do pałacu, a nie domku nad morzem, ale ciiii... Poniżej trochę bardziej realistyczne, czyli kobiece biurkowe wariacje. Kolejność zdjęć uwaga - nieprzypadkowa! To mój miniranking na najładniejsze damskie gabinety.






wtorek, 24 września 2013

Państwo na seks? To zapraszam!

Dziś chyba będzie mój ulubiony post (no, może jeden z ulubionych). Będzie zmysłowo, seksownie, kobieco i... oczywiście wnętrzarsko. Drogie Panie (choć i Panów nie wykluczamy!) - przed Wami to, co lubimy najbardziej...

Musi być jednak najpierw krótki wstęp.

Kiedyś, za czasów studenckich, choć w sumie jeszcze nie tak dawno temu, pracowałam w kinie. Kino studyjne to praca o jakiej może tylko marzyć przyszły filmoznawca - codziennie mnóstwo filmów... Pierwszego dnia obejrzałam wszystko od wewnątrz - operatorkę, projektory, stare taśmy. Magia! Wszystko to sprawiało mi tyle radości i dawało mi taki zapał, że z przyjemnością przykładałam się do pracy. Mając zaszczytne stanowisko biletera, oprócz obowiązków typu palenie świateł po seansie, by nikt w czeluściach kinowej sali nic nie połamał (ani sobie, ani naszych sprzętów), przerywanie biletów (choć i to nie zawsze), to kierowałam także widzów do sal. Niektórzy bileterzy zaniedbywali ten obowiązek, a ja jako zapaleniec, fanatyk i pracownik miesiąca, a nawet wieczności - dbałam o wszystko. Zresztą, jak nie dało się wbić na salę na darmowy seans w trakcie pracy, to siedząc godzinami pod salą, każda rozmowa i kontakt z klientami był miłym zabiciem czasu. Nieraz filmy puszczane u nas miały długie tytuły więc zawsze każdą nazwę skracaliśmy. Siedząc między dwoma salami - pytałam nadchodzących widzów i kierowałam ich w odpowiednie miejsce. Było dużo ludzi, dużo pytań, komuników, to i musiałam te tytuły, by szybciej szło, automatycznie skracać. Pytałam ludzi np. "Państwo na Largo (zamiast Largo Winch coś tam, coś tam)/ na Epokę ("Epoka lodowcowa 2")? itp.

"Państwo na seks? To zapraszam do sali po prawej stronie."

Tak było, gdy wszedł do nas na ekrany "Seks w wielkim mieście". Mówiłam z przyzwyczajenia, potem zaczęłam się zastanawiać czemu panie dziwnie na mnie patrzą, za to panowie, mimo że siłą przyciągnięci przez swoje kobiety na taki film, nagle bardzo się ożywiają i cieszą. W końcu i sama się wybrałam na tą zbiorową, filmową orgię. O serialu słyszałam, jednak nie oglądałam go wcześniej, zaczęłam od ekranowej wersji. W filmie nie seks królował jednak piękne stroje, wnętrza, plotki i babskie spotkania. Wielkich treści tu nie znajdziecie, ale faceci choć trochę mogą poznać tajemnicę kobiecych przyjaźni, spotkań, marzeń. Jest lekko, zabawnie, ładne i przyjemne. Jeden moment jednak odmienił moje życie i odcisnął na nim piętno, z którym teraz będzie musiała się zmagać On... Filmowy Mr. Big podarował swojej ukochanej apartament, ale to nieważne. Ważna była tam garderoba... O takim miejscu marzą wszystkie kobiety! Jeden pokój na ubrania, buty, dodatki. Od tej pory zachorowałam na taką własną garderobę...





A taka jest garderoba, którą bym chciała do swojego domu. Mąż ma dwa metry więc jest takim moim Mr Bigiem - więc Bigu - patrz i bierz przykład;) Nie wiem tylko czemu w tych garderobach, które mi się podobają, są same męskie rzeczy. Dziwne. O ile ciekawsze byłyby, gdyby miały na wieszakach sukienki, bluzki, spódnice. Może jednak męskie rzeczy przekonają Jego i zmotywują Go do działania. 
To co Drogie Panie, brać taką garderobę?