czwartek, 29 sierpnia 2013

Żarem namiętności spłoń!

Skoro było o salonie, to nie mogę się oprzeć, by nie napisać nic o kominku. Kominek jest jedną z bardziej nastrojowych rzeczy, jakie mogą się znaleźć w domu. Zawsze marzyłam o czymś takim i brak owego przedmiotu był największym mankamentem mieszkania w bloku. W dzieciństwie lubiłam oglądać filmy, gdzie bohaterowie zatrzymywali się w małej górskiej, drewnianej chatce, gdzie za oknem szalała śnieżna zawieja... Młodzi siadali w fotelach (koniecznie przykryci kocem w czerwono-czarną kratkę), nalewali sobie wina i zaczynali długie opowieści, zapatrzeni w pomarańczowe ogniki. Kominek zawsze też zbliżał ludzi...W stopnie zbliżenia nie będę się zagłębniać, gorąca atmosfera jednak gwarantowana.


Wspomnienia i skojarzenia te sprawiły, że zapragnęłam mieć własny kominek. Stoimy przed wyborem nowoczesny czy klasyczny. Kominek tradycyjny Jemu kojarzy się z antykami. Wystraszył się, że jeszcze tylko strzelby na ścianie i z czasem zacznę go wysyłać o poranku, z pierwszą rosą, na polowania. Na starość skończymy siedząc na fotelu bujanym (każde na swoim), opierając nogi na skórze niedźwiedzia, patrząc się w skwierczący ogień i licząc poroże jelenia na ścianie. A mi chodziło przecież tylko o zwykły kominek...



Salon ma być nowoczesny więc i zaczęliśmy rozważać opcje nowoczesnych kominków. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyliśmy, zdjęcia, wizualizacje nowoczesnych sprzętów. Najpierw myśleliśmy, że pomyliliśmy katalogi. Zaraz, zaraz, a gdzie tu jest kominek?

Dobrze, że nie oglądaliśmy tych katalogów sami. Znalezienie kominka, o dziwacznym kształcie, wbrew pozorom nie było wcale łatwym zadaniem. Tym bardziej, że większość z nich nie wyglądała jak kominek... Przypomniało to kreskówkę z dzieciństwa - "Gdzie jest Wally?". I tak szukaj tego małego człowieczka pośród całej sterty rzeczy, zwierząt, roślin, zabytków i innych dziwactw. Znalezienie okularnika zajmowało zwykle trochę czasu, choć widzę teraz, że nasza dziecięca bystrość i jasność umysłu trochę już się zatarła. Szczególnie udowodnił nam to sprzedawca, który z miną człowieka znającego się na wszystkim - z lekkością powiedział: No przecież tu jest kominek. No przecież...




wtorek, 27 sierpnia 2013

Salonowe rewolucje

Dziś post z dedykacją - coś specjalnie dla Niego.
On ostatnio buntuje się, że coraz więcej jest moich pomysłów i że On też chce mieć prawo wyboru. Chcąc uniknąć cichych dni, zgodziłam się skorzystać z kilku Jego sugestii. Przed nami temat rzeka - salon...  On powiedział - rób jak chcesz, ale ma być jasno. Tak, a potem będzie wybrzydzał...

Z jednej strony mam przed sobą zadanie proste, wymagania konkretne, ale z drugiej - ile jest jasnych rzeczy? Mnóstwo! Znalazłam coś, co myślę, że spodoba się każdemu mężczyźnie - jasno i prosto.



Jeszcze zamiast tych ozdobnych kul można dać winiarkę (jakie praktyczne, wszystko pod ręką), powiesić telewizor (może być non stop włączony na kanale motoryzacyjnym, no w ciągu dnia, bo w nocy to ja wiem, jaka motoryzacja tam jest...) i pokój idealny. Mało mebli, mało rzeczy, mało sprzątania. Prostota idealna. O nie Kochany, aż tak łatwo ze mną to nie jest. Salon musi mieć klimat i  i musi być przytulny. Moja wizja pewnie nie spodoba się Jemu. Ja lubię dodatki, ozdoby, bibeloty, obrazki, dużo książek. Telewizor też przyda się, a szczególnie wymarzone kino domowe. W poszukiwaniu złotego środka znalazłam coś takiego i myślę, że się dogadamy.







piątek, 23 sierpnia 2013

Wyspa kuchenna, czyli killing me softly...

On zarzuca mi, że skaczę... Skacze to samobójca z dachu! A ja, jak to typowa kobieta, mam wiele pomysłów na minutę i dopóki nie mogę jeszcze w pełni urządzać - to co widzę coś ładnego, co gdzieś przeczytam, spodoba mi się, to piszę. Oczywiście chciałabym urządzać już to wszystko, ale jeszcze trochę cierpliwości. Pisanie o różnych pokojach na przemian to taka wizja artysty, mój artystyczny nieład. Potem wszystko to uporządkuję i będą osobne działy - kuchnia, łazienka, salon, sypialnia... No właśnie, właśnie o kuchni chyba jeszcze nic nie było!


Gotowanie jest zarówno pasją moją, jak i Jego (choć w Jego przypadku jest to pasja przypływowa - pojawia się czasami, a odpływa całkiem, gdy trzeba sprzątać i zmywać). Ze względu na problemy techniczne (czytaj: nikt nie chce zmywać) podjęliśmy zgodną decyzję, że pierwszym i najważniejszym sprzętem musi być zmywarka. Swoją drogą u mnie w domu zawsze mawiało się, że zmywanie to "statki" - np. "zlew jest pełen statków, zrób coś z tym". Teraz statki to ja będę mieć tylko nad morzem, ha!

Zdecydowałam też, że będziemy mieć wyspę kuchenną. Słysząc lub mówiąc słowo "wyspa" zawsze przychodzą mi na myśl słowa Johna Donne'a, że "żaden człowiek nie jest samotną wyspą". Cytat ten,  jakże trafnie dobrany, wypowiadał Will Turner - bohater powieści i filmu "Był sobie chłopiec". Nie mogę się powstrzymać od dygresji, że choć nie przepadam za angielskim komediami, a uroczy Hugh Grant jest aktorskim drewnem o jednej, niezmiennej twarzy - film ten jest jednym z cudowniejszych, pozytywnych obrazów w historii kina współczesnego (dorzucam tu również niezależne " Powrót do Garden State" i "Little Miss Sunshine"; oba gorąco polecam!). Muszę też dodać, że warto obejrzeć "Był sobie chłopiec", chociażby dla sceny - z wykorzystaniem piosenki "Killing me softly" (kultowego już zespołu The Fugees) - wykonaniu matki filmowego Marcusa, kobiety w stroju przypominającym wielkiego ptaka/Yeti. Późniejsza interpretacja tej piosenki - nucona przez Hugh Granta - zawsze mnie wzrusza (choć wbrew pozorom nie jest to zwiastun cukierkowego happy endu, a bohaterowie nie wpadają sobie wtedy w ramiona). Do tego scena z karmieniem kaczki w parku - istna perła! Coś czuję, że On musi się dziś przygotować na wieczorny seans filmowy i wiem już nawet co obejrzymy.


Znów miało być tylko o kuchni... Ale jak tu mówić inaczej o wyspie... Dobrze, wracam do tematu - skoro obydwoje lubimy gotować, każdy musi mieć swoją przestrzeń, by nie wchodzić sobie w drogę. Logiczne. Kuchenna wyspa będzie więc najlepsze rozwiązaniem. Każdy ma swoją część, stronę i robi tam własne popisowe danie. Potem włączymy w to i Małą. Kuchnie połączymy natomiast z przestronną jadalnią, dlatego dodatkowo będzie to ciekawie wyglądać, kiedy miejsce do gotowania zostanie tak efektownie wyeksponowane.

Chcę mieć też piec kuchenny. Niewtajemniczonym wyjaśnię, że nie jest to to, co im się wydaje - żaden dziadkowy piec kaflowy. Nie planujemy też otwierać pizzerii z wielkim piecem. Wybrałam nowoczesny piec (z opcją grilla), czyli większą i bardziej funkcjonalną kuchenkę o desigenerskim wyglądzie, stylizowaną na starą. Podobno kuchnie tego typu (i tej marki) miał już Pablo Picasso, a teraz ma m. in. Celin Dion i Brad Pitt. My również dołączymy do tego zacnego, elitarnego grona! Z takim sprzętem będziemy mogli robić sobie i własne gotowanie z gwiazdami. Cieszę się, też że można wybierać spośród bardzo wielu kolorów kuchni. Z drugiej strony, jest to jednak utrudnienie... Przy dwóch kolorach potrafię godzinę zastanawiać, który wybrać, to co będzie przy 26 odcieniach... Aż strach pomyśleć! Zrobiłam już wstępną selekcję i rozważam teraz tylko odcienie: bordo, zielony (seledynowy lub butelkowy), żółty lub granatowy. Hmm... jakieś sugestie?

 



środa, 21 sierpnia 2013

Pinking, bluing boom

Wszędzie w mediach słychać o babyboomie. Skoro sama nazwa wskazuje - baby, czyli dziecko, to nie wiem czemu zainteresowanie jest wyłącznie mamami. Jakby nie wystarczała im dotychczasowa sława i epatowanie sobą na każdej okładce kolorowego magazynu. Może zamiast mówić ciągle o przyszłych mamach - więcej należy poświęcić dzieciom. Choć maluchy jeszcze nie ukazały się nawet na tym świecie, to warto np. poszerzyć temat pokoi dziecięcych (nie ma chętnych? to ja to zrobię!). Spokojnie, nie przerzucę się na blog parentingowy (choć przyznam, że niektóre są ciekawe) czy później na dziennik pozytywnego zmieniania pieluch. Przejdźmy jednak do sedna - Mała już mi daje kopniaki bym w końcu to zrobiła- skupmy się na pokoju dziecięcym.

Szukałam informacji, czemu dziewczynce przypisany jest róż, a chłopcu kolor niebieski. W tej kwestii wymiękł nawet wujek Google. Wyszukiwarka pokazała mi, że internautów dotychczas najbardziej nurtowało "czemu łosoś jest różowy?", "czemu flaming jest różowy?" (swoją drogą to też ciekawe) i "czemu ogórki są różowe?" (hmm...). W końcu znalazłam coś innego, interesującego!

Pierwsze różowe i niebieskie ciuszki pojawiły się w sprzedaży w latach 20. XX wieku. Wcześniej, niemowlęta były ubierane głównie na biało. W latach 20. zaczęto jednak produkować osobne linie stylistyczne dla dziewcząt i chłopców. Dla dziewczynek szyto sukieneczki, a dla chłopców spodenki. Początkowo, kolorystyka była jednak odwrócona – to chłopców ubierano na różowo, a dziewczynki na niebiesko. Dlaczego? Niebieski był kolorem delikatności, który dodatkowo, w kulturze chrześcijańskiej łączy się z wizerunkiem Matki Boskiej – naturalnym więc połączeniem było ubieranie dziewczynek na niebiesko, co odzwierciedlać miało czystość i dobro Maryi. Różowy dla chłopców, był ułagodzoną wersją czerwonego – koloru agresji i mocy (a chłopiec to przecież przyszły mężczyzna, który musi być silny i energiczny). Ten podział trwał ponad dwadzieścia lat – aż do lat 40., kiedy to kolor różowy (w wyniku działań czołowych projektantów odzieży dla dorosłych) zaczęto kojarzyć z kobiecością. Role płciowe w odzieży dla dzieci uległy więc odwróceniu – chłopcy zaczęli nosić kolor niebieski, dziewczynki różowy. Tak jest do dziś, przy czym ostatnie lata przyniosły o tyle delikatną zmianę, że różowy zdominował dziewczęce stroje i zabawki, niebieski zaś nie jest już dominującym kolorem chłopców*. 





To tyle antropologii kulturowej na dziś. Oglądam zdjęcia tych pokoików i zastanawiam się, co by tu zmienić, co oryginalnego wymyślić... A może zrobię Małej niebieski pokój? Trochę teorii wyjaśniło kolorowy podział, no ale ja od dziecka lubiłam błękit, może stanę na bakier z trendami i Mała zamieszka w niebieskim królestwie? Jemu też to się ten pomysł podoba. Nawet podesłał mi (bardzo ładne zresztą) zdjęcia, tylko czemu już z podwójnymi łóżeczkami...




*Fragment ze strony http://www.psychologiadziecka.org/niebieski-dla-chlopca-rozowy-dla-dziewczynki/). Więcej ciekawych informacji o kolorach do pokojów dziecięcych znajdziecie też tutaj:
http://wizaz.pl/Mama-z-klasa/I-rok-z-dzieckiem/Pokoj-dla-dziecka-kolory.




wtorek, 20 sierpnia 2013

Szpilki na wydmach

Jak to ciężko po długim weekendzie wrócić znów do szarej rzeczywistości. Weekend spędziliśmy częściowo nad morzem (brzmi pięknie, choć nie rekreacyjnie, a technicznie działaliśmy). Kolejny plus, że czekam na Małą to to, że niewiele mogę robić (oczywiście, żeby nie było - jestem wielkim wsparciem merytorycznym i wręcz Wieliczką pomysłów i wciąż podsyłam nowe inspiracje!). On pomagał fachowcom, a ja siedziałam na leżaku w ogrodzie. Kobiety w ciąży nie mogą się przecież przemęczać! Ogród to też jeszcze za duże określenie na to co mamy, jednak zawsze brzmi lepiej od "pooranej ziemi wokół domu z wyliniałymi źdźbłami trawy". Leżak jest gdzie postawić i to najważniejsze. Po ciężkiej pracy fizycznej Jego i mojej umysłowej (co by i jak urządzić) mogliśmy oddać się falom przyjemności, czyli spacerom po plaży. Jak ja się cieszę, że będziemy tu mieszkać! Chciałam zamieszkać tu już i teraz, Jemu jednak nie spodobał się pomysł spania na materacu z pianki (przyznaję - nigdy nie wiem, czy to kalimata czy karimata) na podłodze, bez podłogi. A szkoda, tak tu pięknie...



Stwierdziłam, że z tym ogrodem trzeba coś zrobić. Przekonałam Jego, że musimy już robić ścieżkę, bo przecież nie mogę wciąż chodzić po nierównym terenie, grozi to potknięciem lub co gorsza upadkiem, co w moim stanie byłoby ryzykowne. Wcześniejszy argument, że ciężko mi będzie dojść do domu w szpilkach nie odniósł pożądanego skutku. On rozszyfrował mnie i z przebiegłą miną odkrywcy, szpiega, myśliciela i Jamesa Bonda w jednym dodał:" Przecież Ty w szpilkach chodzisz tylko ze dwa razy do roku - na Sylwestra i w urodziny". A myślałam, że to przejdzie... Dziwne, tak to niby nie pamięta w co się ubieram, a tu nagle taka spostrzegawczość! Dobrze, że miałam jeszcze plan B i że drugi argument poskutkował. Tak więc nie będzie ścian, nie będzie niczego, ale ścieżka będzie i to już na dniach! Tak oto ma ona wyglądać:





wtorek, 13 sierpnia 2013

W sypialni z Rayanem

Jestem na etapie przeglądania tych wszystkich magazynów wnętrzarskich. Pokój stał się teraz dżunglą makulatury, gdzie pośród gąszczy gazet słychać moje dzikie, zwierzęce okrzyki. Tak reaguję, jak coś spodoba mi się w którymś z czasopism. On co chwila podskakuje, słysząc kolejne moje entuzjastyczne natchnienia i zachwyty. Jeszcze czepia się, że zagłuszam mu telewizor. Mógłby trochę mi pomóc, a nie wszystko na mojej głowie. Ciężko jest coś wybrać, kiedy tyle ładnych rzeczy wokoło. Liczę wtedy na jego radę, męską decyzję (oczywiście decyzja może dotyczyć tylko rzeczy, które mu wybiorę i pokażę, niech nie szalej z tym decydowaniem). W odpowiedzi słyszę "wszystko piękne, wybierz, które chcesz"... Wybrałam więc, że sypialnia będzie mieć bordowe ściany, a na owych ścianach będą wisieć czarno-białe plakaty z moich ulubionych filmów (nie komedii romantycznych, ale takich, co nadają się jednak do sypialni). On zrobił dziwne oczy, gdy powiedziałam mu o kolorze ścian. No tak, faceci nie odróżniają kolorów więc bordo jest czerwonym, a czerwone ściany mogą kojarzyć się z jednym... Muszę chyba lepiej pomyśleć nad tym kolorem...

Co do plakatów - pomysł Jemu się spodobał. Co bardzo mnie zaskoczyło - już od razu, bez sprzeczki jednogłośnie wybraliśmy ten sam film, który ma u nas zawisnąć. "Drive"! Ale z nas dobrane małżeństwo. Zdziwiło mnie, że On tak bez oporu zgodził się na wizerunek Innego na ścianie... Nie będę niczym nastolatka rozpływać się nad Rayanem Goslingiem, jednak na jego zdjęcie w sypialni, to nie powiem, no miło popatrzeć.




Jakie było moje zdziwienie, gdy już następnego dnia kurier przyniósł paczkę, a w środku plakat z jednego z moich ulubionych filmów. Pierwsza rzecz do naszej nowej sypialni! Czekałam podekscytowana, gdy On otwierał przesyłkę. Po otwarciu: On - radość na twarzy, ja - szok.

Okazało się, że do "Driva", oprócz plakatów z boskim RG, były plakaty z silnikiem jego samochodu... Limitowana, motoryzacyjna edycja... Zgadnijcie, który plakat zamówił mój mąż?
Faceci są po prostu bezczelni. No ale w ten sposób, przypadkiem, On zyskał już ozdobę do swojego nowego garażu, a ja całkiem zmieniłam koncepcję sypialni.





piątek, 9 sierpnia 2013

Uwaga, niebezpiecznie, czyli kocie zwyczaje



Lubię chodzić boso. Dlatego zastanawiałam się, co położyć na podłodze, na parterze. Będzie tu kuchnia, salon (tak, tak z kominkiem!), łazienka i korytarz. W salonie mogłaby być podłoga drewniana, ale wtedy zaraz trzeba kłaść i dywan...Dywan nie jest najlepszym pomysłem dla posiadaczy kota, a szczególnie naszego Kota. Ten dywan jest w jeszcze w średnim stanie, czego nie można powiedzieć o poprzednim...

Wszystko zaczęło się parę lat temu, w Zakopanem. Podczas weekendowego wyjazdu, na jednym ze stoisk z pamiątkami stała mała dziewczynka. Urocza blondyneczka, mówiąca gwarą, mająca regionalny strój i kierpce. Dziewczynka sprzedawała dywany. Paskudne, jakich mało. Były to dywany jakby z owcy (spokojnie, to tylko pozory, żadne zwierzę przy tym nie ucierpiało). Były tak brzydkie, że tym bardziej było mi żal dziewczynki. Nikt tego przecież od niej nie kupi! A ona patrzyła na mnie dużymi, smutnymi oczami, a zza sukienki wystawały jej czubki kierpców. Te kierpce mnie przekonały.
Kupiłam dywan z owcy, w gratisie dostałam oscypka. Moja dziewczynka z dywanami bardzo się cieszyła, czego nie mogę powiedzieć o domownikach, którzy później zobaczyli mój zakup. Nawet argument, że dywan ma uniwersalny biały kolor, z modnym światłocieniem w kolorze ecru, do nich nie przemówił. Jednak Kota dywan zaintrygował. Najpierw wystraszył się go - uznając, że przywiozłam ze sobą obce zwierze, potem polubił i systematycznie dokonywał na "owcy" przystrzyżyn. Z mojej pięknej pamiątki z Zakopanego niewiele pozostało.




Nie był to jedyny argument przeciw posiadaniu przez nad podłogowych okryć.
Kot udowodnił, że dywany to jego pasja. Mają wiele zastosowań:

1. Dywan jest miejscem, na które kot zaciąga najlepsze kąski. Ma w kuchni miskę z jedzeniem, ale nie lubi tam jeść. Chyba podejrzewa, że z miski mogłabym mu wykraść i wyjeść najbardziej smakowite chrupki. Zanosi je więc na dywan (wiadomo, gdzie tam bym z dywanu mu zabrała...). Tam one nabierają innego, nowego, lepszego smaku.

2. Dywan bywa tunelem. Kot wczołguje się pod niego (robiąc wielką fałdę, zmarszczenie na dywanie) i  myśli, że jest niewidzialny. Cieszy się przy tym ogromnie! Nieważne, że z drugiej strony widać jego ogon.
W swojej kryjówce potrafi siedzieć godzinami. Plus: jest spokój - Kot nie szaleje. Minus: można go niezuważyć i przewrócić się o wystający dywan.

3. Dywan bywa miejscem kultu i składania ofiar. Kot przynosi tam wszystkie swoje ofiary - muchy, robaki i inne okropności - upolowane na balkonie. Co gorsza one jeszcze żyją...a Kot oddaje się wtedy krwawej zabawie ich kosztem (Kot nie jest zwolennikiem uboju rytualnego). Trwa to aż do uczty - zwieńczającej polowanie.

4. Dywan jest dobry do wszystkiego - do leżenia, do głaskania gdy się na nim leży, do biegania w te i wewte i - co najgorsze - do ostrzenia pazurów. Intensywnego drapania... Jest do tego idealny i to jego główne przeznaczenie.





 * (Ad zdjęć: Kot, gdy wejdzie pod dywan, to jest tam za ciemno, na uchwycenie jego zadowolonej miny na zdjęciu. Opcja "dywan-tunel" wygląda jak Kot pod gazetą.)




 Dlatego, gdy zastanawialiśmy się, czy drewniana podłoga i dywan czy kafelki - Kot przeszedł obok nas, ocierając się o nogi, i udał się wykorzystywać zastosowanie dywanu nr 4.
Spojrzeliśmy na siebie i bez słów już wiedzieliśmy, że w salonie, na podłodze, będą kafelki.




środa, 7 sierpnia 2013

Pewnego razu w Meksyku, czyli Desperado2


Z naszymi meksykańskimi płytkami i Jego pomysłami przypomniała mi się pewna historia. Kilka lat temu na ekranach kin pojawił się niszowy projekt - "Strefa X" (swoją drogą ciekawy film). Wraz z jego premierą ogłoszono też konkurs, gdzie główną nagrodą była wycieczka do filmowych plenerów, czyli do Meksyku... Oczywiście byłam  pierwszym uczestnikiem tego konkursu. Stworzyłam dla nich wypowiedź życia. Cały wieczór myślałam, pisałam, argumentowałam, czemu to akurat ja mam wygrać. Nieskromnie dodam, że wyszło to nieźle, wręcz poetycko. Gdybym była w jury - przyznałabym sobie nagrodę. Dlatego, gdy po jakimś czasie dostałam maila od organizatorów, odnośnie wygranej, łzy szczęścia zalały mi oczy. Zalały mi oczy tak szczelnie, że nie byłam w stanie doczytać dalszej części wiadomości... Zajęłam zaszczytne drugie miejsce, gdzie nagrodą był... przewodnik po Meksyku. Wcześniej mówiłam Jemu, że najgorsze, co może być, to jakbym wygrała przewodnik po miejscu, w które nie mogę jechać (ceny wycieczek w tamte tereny przemilczę). Za trzecie miejsce było sombrero. Wolałabym już je dostać, teraz nawet mogłabym sobie powiesić w mojej nowej łazience. Jeszcze tylko jakaś mała palma i będzie niezły Meksyk.




 Jego pomysłem o łazience było trochę tak, jak z tym konkursem. Nie mogę jednak nie przyznać mu racji, że zrobił to z myślą o mnie. Jak już minął lekki zawód i odłożyłam walizki, które miałam zaraz pakować na podróż życia  - zaciekawiłam się czym są i jak właściwie wyglądają te płytki meksykańskie. Brzmi intrygująco. Może to jest i jakiś pomysł...



Desperado


On zadzwonił wczoraj podekscytowany, że spóźni się na kolację. Przyczyny nie podał. Przyczynę zobaczyłam tuż po jego powrocie do domu (właściwie jeszcze do mieszkania, które niebawem opuścimy). Widziałam, że miał jakiś pomysł. Zawsze, jak na coś wpadnie, to świecą mu się oczy, a z twarzy nie znika ten tajemniczy uśmieszek (w domyśle: a ja coś wiem, ale jeszcze Ci nie powiem). Tak też i było tym razem. Nie chciał mi nic mówić, twierdząc że ma dla mnie niespodziankę...

Chciał, żebym go wypytywała, żebym ciągnęła za język, ale nie - byłam twarda! Nie wytrzymałam w momencie, gdy powiedział, że niespodzianka dotyczy Meksyku... Tym mnie złamał. Wiedział, że Meksyk to to, o czym marzę od zawsze, oczywiście oprócz domu nad morzem. O mojej fascynacji Ameryką Łacińską mogę mówić godzinami i nie wywodzi się ona wcale z latynoamerykańskich telenoweli. Na słowo "Meksyk" złapał mnie, jak na haczyk. Ależ On kochany, zabierze mnie, nas na wyprawę życia! Tak myślałam, dopóki On nie dokończył, a przecież zaczął tak ładnie...

- Wiem, jak zawsze chciałaś pojechać tam, to pomyślałam, że zrobię Ci niespodziankę...taką namiastkę Meksyku w naszym nowym domu. Będzie Ci się to zawsze kojarzyło. Te kolory, wzory, zdobienia. Wracając z pracy widziałem w jednym ze sklepów, tych koło Nowego Światu, takie fajne płytki. Płytki meksykańskie. Od razu pomyślałem o Tobie! Wyłożymy nimi łazienkę!
Ale miałem dobry pomysł, co? Cieszysz się?

I tak prysł czar naszej kolacji. Cudownie! Zamiast na wakacje do Meksyku - mój ukochany sprawi mi własny Meksyk w domu. Kiedy tylko znów zamarzy mi się taka odległa podróż - wystarczy, że pójdę sobie do łazienki... I będę mogła nawet tą egzotyczną wyprawę odbywać parę razy dziennie!
Nie ma co, wyszłam za romantyka...









wtorek, 6 sierpnia 2013

Piasek, robaki i księżniczka


Dwie rzeczy w życiu mnie uspokajają - mruczenie kota i szum morza. O ile kota mogłam z tej listy odhaczyć, to do pełni szczęścia pozostawało jeszcze to drugie. On postanowił spełnić moje marzenie. Był to proces długotrwały, ale w końcu, po latach udało się. Oto wyjaśnienie zagadki, gdzie znajduje się mój wyśniony, wymarzony dom. Po takim wstępie nie trudno zgadnąć, że będziemy więc mieszkać nad morzem. Nie jestem w stanie sobie tego wciąż uzmysłowić i wyrazić Jemu tej wdzięczności. Choć mimo wszystko przeniesienie się nie jest łatwe. Z samego serca stolicy do pisakowego raju wśród wydm. Do plaży mamy 30 minut i mieszkamy w niewielkiej, zapomnianej przez Boga wsi. Na szczęście jest to też miejsce zapomniane, a może nie odkryte jeszcze przez turystów (uff tego bym nie zniosła). Dla rozwiania Waszych wątpliwości nie jest to też szczere pole, czy wioska rybacka typu XIX wiek (zapach tych ryb też by mnie nie zachęcił). Nie wiem jak On znalazł to miejsce, ale jest ono naprawdę piękne i ciche. Zawsze chciałam mieszkać nad morzem, ale nigdy w życiu nie sądziłam, że wyląduję w takim miejscu. Nie całkiem też wiem, jak na dłuższą metę odnajdziemy się tutaj. Ja będę tęsknić za kinem (choć On obiecuje mi puszczać na telewizorze moje dziwne, skandynawskie dramaty, których według Niego nikt - prócz mnie - nie rozumie), Jemu będzie brakowało ulubionej chińskiej knajpy (choć obiecywałam mu, że chińszczyzna będzie od tej pory moim daniem popisowym, lecz, ku mojemu zdziwieniu, wiadomość ta nie została przez niego odebrana z okrzykami radości...dziwne). No ale nie byłabym sobą, gdybym trochę nie pomarudziła. Dlatego może przejdźmy do pozytywów. Nasz dom jest w stanie surowym - teraz jest otynkowany i biały w środku (to jeszcze nie te pozytywy), a na zewnątrz jest duży ogród. W tym momencie w ogrodzie nie ma nic, a w zasadzie jest brązowo-zielona mozaika, czyli ziemia z lichymi kępkami wysuszonej trawy. Trawa będzie musiała być wszędzie, by Mała małymi, bosymi stopkami mogła po niej biegać, jak tylko nauczy się chodzić. Jak już i ogród, to i będzie musiał być pies. Nie mała imitacja psa, ale wielkie psisko, które będzie strzegło naszej posiadłości. Będzie to berneński pies pasterski (On wciąż myśli, że będzie to owczarek niemiecki, ale ja mam swoje kobiece metody perswazji... więc już cieszę się na myśl o berneńczyku). Kolejną rzeczą, która marzy ogrodzie, prócz takich oczywistości jak taras, altanka, wbudowany grill, to wielkie ogrodowe łóżko z baldachimem. Widziałam takie w magazynach wnętrzarskich. Do tej pory zastanawiam się, czy ta zwiewna część baldachimu to urocza firanka, nadająca temu romantyczny wymiar czy raczej zwykła moskitiera. Jak mogłabym wybierać, to swoją wersję łóżka obiłabym moskitierą, tylko wtedy mogłabym błogo zasnąć na łonie natury, mając świadomość, że w pobliżu nie ma żadnego robaka. On mówi, że teraz, jak mamy mieszkać na wsi, to będą ich tabuny...ale to chyba tylko taka jego zagrywka, bo im bardziej mnie wystraszy, tym potem, w momencie, gdy ratuje mnie od robaków, myśli że jest większym bohaterem. Niech sobie myśli i niech dalej buduje dla mnie ten pałac, będę w nim jak księżniczka, zamknięta za oknami z kratą z białej siatki.


piątek, 2 sierpnia 2013

Dom, Mała i inne, przyziemne rzeczy


To teraz może parę słów, o domu. Dom nasz ma 150 metrów i ma pomieścić całą trójkę, a właściwie czwórkę (wahania są między czwórką, a szóstką). W tym momencie prócz mnie i Jego jest Kot. Kot jest gruby i puchaty (czyli taki, jaki idealny kot być powinien), o szarym umaszczeniu, choć według wyznaczników tej rasy to podobno niebieski. Z niebieskim ma to mało wspólnego, ale brzmi arystokratycznie. Jest jeszcze Mała, choć ona to w zasadzie dopiero w drodze i jest liczona na przyszłość. Bliską przyszłość. Jej nadejście lekarze oszacowali na za 5 miesięcy. Widać na razie tylko jej delikatny zarys, ale za prawie pół roku będzie musiała już mieć swój pokoik. Kiedy będę urządzać jej pokój i wysilać się nad kolorami, doborem dodatków - ona będzie się relaksować się w moim brzuchu. No cóż, niektórzy mają dobrze. Szykowanie pokoju Małej to będzie wyzwanie ogromne, tym bardziej, że nigdy w życiu nie urządzałam pokoju dziecięcego... Ja nawet nie miałam młodszego rodzeństwa (teoretycznie to da się, zawsze nadrobić, choć nie, lepiej nawet tak nie żartować)! Mimo to mam już kilka pomysłów na dziecięce królestwo. Wspominałam już o polonistyce, nie wspominałam jednak, że w młodości (wczesnej młodości), miałam aspiracje zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. Swoich niedoszłych ambicji nie będę przelewać na Małą, ale spróbuję wykazać, moje ukrywane i uśpione przez lata zdolności estetyczne. Nie będzie tapety w misie i słonka, o nie! Będzie coś oryginalnego...mam nadzieję, że zdjęcia zobaczycie niebawem tutaj. W pierwszej kolejności będą jednak rzeczy bardziej przyziemne - kładzenie podłóg, malowanie ścian lub ozdabianie ich płytkami. Montaż zostawmy Jemu, choć może żeby było bezpieczniej - biały montaż niech będzie jednak w rękach specjalistów. On niech czuje się ważny i niech im tylko nadzoruje. Niech mój mężczyzna ma też coś z tego życia.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Kobieta urządzająca, czyli urządzać dom czas zacząć!


Zaczęło się...Początek lipca to przełom. Pomijając fakt, że lipiec jest w ogóle moim ulubionym miesiącem (lato, urodziny, zaręczyny, ślub...) to teraz jeszcze to... Zakup domu i to nie byle jakiego! Wreszcie własny dom, własne cztery kąty, mój azyl, oaza szczęścia. Tak będzie za jakiś czas, bo na razie są to gołe ściany, puste podłogi i ta wszechogarniająca biel. Biel nie kojarzy mi się najlepiej (humanistyczne studia zostawiają w człowieku trwały ślad, wypaczenie zawodowe, które zmusza do doszukiwania się wszędzie interpretacji, drugiego dna, skojarzeń, czyli to co autor miał na myśli...). Na ten moment biel kojarzy mi się z pustką, samotnością, sterylnością i szpitalem. Na szczęście wszystkie te opcje mogę wykluczyć, no może poza szpitalem, który pojawia się u nas średnio raz na dwa miesiące, kiedy On choruje... On - mój mężczyzna, mój mąż, niech będzie tak w skrócie figurował jako On (znów polonistyczna rysa - ostatnia książka przeczytana to "Ono" Terakowskiej), no ale do rzeczy... Każde jego przeziębienie to w jego odczuciu ciężka choroba, dlatego muszę wyeliminować z naszego domu tę biel, ten szpital (niech On nie wczuwa się za bardzo w rolę pacjenta...).  Koniec z bielą! To jest mój pierwszy postulat. Ma być kolorowo, oryginalnie, stylowo, a może nowocześnie... Tego jeszcze nie ustaliłam. Białe meble? Tego nie wykluczam. Na razie mam milion pomysłów, wizji, obrazów, jak chce urządzić nasze pierwsze wspólne gniazdko. Wróć! Wspólne gniazdko brzmi banalnie, jak z taniego romansu. Chcę urządzić mój dom, a co, niech będzie to nawet i willa! Dla mnie to właściwie pałac, choć jeszcze w stanie mlecznym tzn. surowym. Trzeba więc trochę go ożywić. Zabieram się za urządzanie! Jest to dość ekscytujący moment, pierwszy raz to robię, dlatego postanowiłam, że spiszę każdą, myśl, wizję, niech się przyda na coś ta polonistyka. Nie przeraźcie się, nie planuję pisać tutaj książki (choć kto wie, może po urządzeniu domu?), na ten moment będę wrzucać różne pomysły, projekty, wzory, zdjęcia, o tak dużo zdjęć! Może ktoś jest na podobnym etapie, może przydadzą mu się te fotografie, inspiracje, a może ktoś z Was podeśle własne relacje z urządzania domu? Teraz jednak czas brać się do roboty... C. D. N.