czwartek, 26 września 2013

Kobieta twórcza - potrzeba biurka!


Gabinet. Brzmi królewsko albo lekarsko. To drugie skreślmy, pierwsze ewentualnie może zostać. Bo tak... chciałabym mieć swoje miejsce do pisania. Moja praca w większości polega na pisaniu, do tego ten blog, a i mam już pomysł na następny. Chcę też miejsca, własnego biurka, gdzie mogłabym pracować na komputerze, a może i tworzyć. Myślałam, żeby wrócić do rysowania. Kiedyś uwielbiałam rysować portrety. Takie ołówkiem, szkicowane ze zdjęć. Zawsze też marzyłam o zrobieniu własnej reprodukcji jakiegoś znanego obrazu. Mogą być to obrazy mojego ukochanego Moneta. Wiem, brakuje czas na to wszystko, ale całe życie przed nami. Ten dom ma nam starczać na lata, a może kiedyś, jak będę mieć dużo wolnego - mogłaby już spokojnie malować?

Przypomina mi się scena z "Pamiętnika", gdzie Gosling (znów on i znów ckliwe filmy... chyba to wina jesieni) zrobił niespodziankę swojej ukochanej i stworzył dla niej pracownię. Pracownię z prawdziwego zdarzenia, by ona mogła tam malować. Piękne.

Chyba przez ciążę i burzę hormonów robię się coraz bardziej sentymentalna i łatwiej się wzruszam. Koniec na dziś. To nie jest romantyczna powieść dla grzecznych panienek z dobrego domu. Podsumowując: pracowni nie będzie, ale swój mały gabinet będę mieć i bardzo się z niego cieszę. On też chce mieć swoje miejsce do pracy (On też pisze...). Nie wiem jak to rozwiążemy, ale chyba z jednego większego pomieszczenia na to przeznaczonego - zrobimy dwa. Będziemy blisko, zawsze można się zawołać, zapukać w ścianę, wystukać na niej kod alfabetem morsa, a jednocześnie każde będzie miało tą swoją własną przestrzeń twórczą. Oto propozycje na moją, oczywiście lepszą, część;)




To właśnie gabinet, w którym się zauroczyłam. Dodam, że ściany nie są obite skórą, na nich są płytki! Choć nie lubię ciemnych pomieszczeń - to jednak ma w sobie tyle klasy, uroku... Myślę, że projektant jednak chciał przeznaczyć taki wystrój do pałacu, a nie domku nad morzem, ale ciiii... Poniżej trochę bardziej realistyczne, czyli kobiece biurkowe wariacje. Kolejność zdjęć uwaga - nieprzypadkowa! To mój miniranking na najładniejsze damskie gabinety.






wtorek, 24 września 2013

Państwo na seks? To zapraszam!

Dziś chyba będzie mój ulubiony post (no, może jeden z ulubionych). Będzie zmysłowo, seksownie, kobieco i... oczywiście wnętrzarsko. Drogie Panie (choć i Panów nie wykluczamy!) - przed Wami to, co lubimy najbardziej...

Musi być jednak najpierw krótki wstęp.

Kiedyś, za czasów studenckich, choć w sumie jeszcze nie tak dawno temu, pracowałam w kinie. Kino studyjne to praca o jakiej może tylko marzyć przyszły filmoznawca - codziennie mnóstwo filmów... Pierwszego dnia obejrzałam wszystko od wewnątrz - operatorkę, projektory, stare taśmy. Magia! Wszystko to sprawiało mi tyle radości i dawało mi taki zapał, że z przyjemnością przykładałam się do pracy. Mając zaszczytne stanowisko biletera, oprócz obowiązków typu palenie świateł po seansie, by nikt w czeluściach kinowej sali nic nie połamał (ani sobie, ani naszych sprzętów), przerywanie biletów (choć i to nie zawsze), to kierowałam także widzów do sal. Niektórzy bileterzy zaniedbywali ten obowiązek, a ja jako zapaleniec, fanatyk i pracownik miesiąca, a nawet wieczności - dbałam o wszystko. Zresztą, jak nie dało się wbić na salę na darmowy seans w trakcie pracy, to siedząc godzinami pod salą, każda rozmowa i kontakt z klientami był miłym zabiciem czasu. Nieraz filmy puszczane u nas miały długie tytuły więc zawsze każdą nazwę skracaliśmy. Siedząc między dwoma salami - pytałam nadchodzących widzów i kierowałam ich w odpowiednie miejsce. Było dużo ludzi, dużo pytań, komuników, to i musiałam te tytuły, by szybciej szło, automatycznie skracać. Pytałam ludzi np. "Państwo na Largo (zamiast Largo Winch coś tam, coś tam)/ na Epokę ("Epoka lodowcowa 2")? itp.

"Państwo na seks? To zapraszam do sali po prawej stronie."

Tak było, gdy wszedł do nas na ekrany "Seks w wielkim mieście". Mówiłam z przyzwyczajenia, potem zaczęłam się zastanawiać czemu panie dziwnie na mnie patrzą, za to panowie, mimo że siłą przyciągnięci przez swoje kobiety na taki film, nagle bardzo się ożywiają i cieszą. W końcu i sama się wybrałam na tą zbiorową, filmową orgię. O serialu słyszałam, jednak nie oglądałam go wcześniej, zaczęłam od ekranowej wersji. W filmie nie seks królował jednak piękne stroje, wnętrza, plotki i babskie spotkania. Wielkich treści tu nie znajdziecie, ale faceci choć trochę mogą poznać tajemnicę kobiecych przyjaźni, spotkań, marzeń. Jest lekko, zabawnie, ładne i przyjemne. Jeden moment jednak odmienił moje życie i odcisnął na nim piętno, z którym teraz będzie musiała się zmagać On... Filmowy Mr. Big podarował swojej ukochanej apartament, ale to nieważne. Ważna była tam garderoba... O takim miejscu marzą wszystkie kobiety! Jeden pokój na ubrania, buty, dodatki. Od tej pory zachorowałam na taką własną garderobę...





A taka jest garderoba, którą bym chciała do swojego domu. Mąż ma dwa metry więc jest takim moim Mr Bigiem - więc Bigu - patrz i bierz przykład;) Nie wiem tylko czemu w tych garderobach, które mi się podobają, są same męskie rzeczy. Dziwne. O ile ciekawsze byłyby, gdyby miały na wieszakach sukienki, bluzki, spódnice. Może jednak męskie rzeczy przekonają Jego i zmotywują Go do działania. 
To co Drogie Panie, brać taką garderobę? 









czwartek, 19 września 2013

Dziwne dziwności

Chciałam dzisiejszy post nazwać "niemożliwe, a jednak" jednak zaraz przypomniałam sobie, że o podobnej nazwie jest już program na pewnej stacji telewizyjnej... Program, którego nie chciałabym rekomendować. Cofam i zmieniam tytuł. Miało być dziś o rzeczach dziwnych. Inspiracją do tego był pewien mail.

 Maile reklamowe, natrętnie spamerskie to wielkie zło. Nic chyba bardziej nie drażni niż po otwarciu skrzynki - milion wiadomości, gdzie każdy nadawca bezczelnie jeszcze zwraca się do mnie po imieniu (ale mam nagle dużo nowych przyjaciół!). Tym razem jedna z wiadomości mnie zaciekawiła. Nie były to wyżyny internetowego marketingu ni siła przyciągającego tytułu. Nie, nic w tym rodzaju. Był to mail o pewnej nietypowej podłodze. Trochę się zaciekawiłam, wiadomo - podłogi nam się mogą przydać i wyjątkowo z tą wiadomością udało im się trafić do odbiorcy. Nietypowość maila polegała na jego dziwoności, by nie powiedzieć głupocie. Wielka innowacyjność, no tak nigdy nie słyszałam o warstwie podłogowej chroniącej deski przed... kocimi pazurami. Co to ma być?! Jako miłośniczka i właścicielka kota poczułam się urażona. Co to za pomysły-wymysły?! Widać, że osoba pisząca to nie miała nigdy miauczącego czworonoga. Jeśli ktoś z Was natrafi na to - nie wierzcie. Koty mogą drapać meble, dywany (patrz mój artykuł o kocich pomysłach dywanowych), wszystko, ale nie podłogę! Może to się zdarzyć psom, nie kotom, którym przy chodzeniu chowają się pazury. Dlatego też kot - mój Kot - będzie rezydował u nas w domu, a pies na dworze. No i dochodzimy do sedna - pies. Dziwię się, że tyle zwlekałam by pokazać mojego ulubionego, przyszłego psa. Niebawem będziemy odwiedzać hodowlę berneńczyków!





To nie koniec na dziś. Z kolejnych dziwnych rzeczy znalezionych w sieci, tym razem już pozytywnych, są blaty. Co wyjątkowego może być w blatach kuchenny? A jednak może. Niektórzy z Was pewnie znają już je, dla mnie to jednak nowość, za to jaka fajna! Wspomniałam wiele razy, że jestem humanistką (dyplomowaną) więc architektura i wnętrzarstwo nie są czymś, co znam od podstaw. Teraz dopiero to odkrywam i co i raz znajduje nowe fascynacje. Tak jest też za sprawą blatów...z lawy wulkanicznej! Lawa wulkaniczna kojarzyła mi się dotychczas z odległymi krainami, egzotycznymi wyspami i kreskówkami, gdzie źli bohaterowie lądowali w środku wulkanu (teraz jak na to patrze, to dziwne były te niektóre bajki). Blaty te mają być wytrzymałe na zimno, ciepło, uderzenia, ciężary, na wszystko - czyli idealne dla mnie, osoby która miewa wiele pomysłów, zdolności, a czasem i destrukcyjnych umiejętności.  Moja kuchnia ma już blat zamówiony, ale było to coś ciekawego, czym chciałam się z Wami podzielić.
Podłogom antypazurowym mówię nie, wulkanicznym blatom - tak!




środa, 18 września 2013

Dzień zwycięzców

No i jak tu się nie chwalić, kiedy radość mnie rozpiera. Na blogu "Wnętrza Zewnętrza" (bardzo ciekawym zresztą) mój blog został wyróżniony. Cieszę się bardzo - i uprzedzam wszelkie wątpliwości wszystkich niedowiarków - nie było to po znajomości. Informacja była dla mnie takim słonecznym promykiem w pochmurny dzień. Kolejnym promykiem (w takim tempie, to niedługo i wyjdzie całe słońce, zobaczycie!) było podjęcie ważnej decyzji. Mamy już kuchnię! Mamy może jest za dosadnym słowem, bo jedyne co teraz z nią mogę zrobić z moją kuchnią, to wydrukować jej zdjęcie i nosić ze sobą... Tak zresztą już zrobiłam, choć On nie wiem czemu, trochę się już zaczął denerwować jak ciągle wymachiwałam mu tym zdjęciem. Niczym skarb - schowałam je zatem do swojej torebki (gdyby jakaś koleżanka zapytała mnie o kuchnię - będę w gotowości). On tym bardziej  się obraził, że noszę zdjęcie kuchni, a Jego zdjęcia nosić ze sobą nie chciałam. Chciałam, chciałam, nie jestem wyrodną żoną, zawsze chwalę się, że mam takiego przystojnego męża jednak na fotografii, którą mi dał wyglądał trochę jak kryminalista... Sam, jak kiedyś zobaczył ją u mnie z daleka, podejrzliwie i z zazdrością wypytywał czyje to takie zdjęcie... Teraz przy zdjęciu kuchni - ten problem już będzie z głowy!

Dokonując decydującego wyboru - wiedziałam, że chcę w kuchni połączyć biel lub beż z błękitem. Kombinacje mogły być przeróżne - od nowoczesnych po tradycyjne, od białych mebli z błękitnymi ścianami po błękitne na jasnym tle. Decyzja zapadła. Wiem, że na zdjęciu odcień ścian to bardziej szarość (a nawet kolor gołębi, a gołębi się boję i unikam ich!) niż niebieski, ale tu będzie niewielka zmiana i to będzie jedyna korekta. Miała być też wyspa kuchenna, jest coś, co mogę określić po swojemu półwyspem (mój własny kuchenny Hel). Nie mogę się doczekać realizacji! Oto kolejny zwycięzca dzisiejszego dnia - kuchnia w stylu angielskim:


wtorek, 17 września 2013

Mroczna kąpiel w deszczu


Dziś od rana chodzi mi po głowie piosenka Edyty Bartosiewicz - "Przemoknięte serca miast". W takie dni nie chce się aż wstawać z łóżka. Nie są to zalążki depresji, to coś gorszego... to jesień. Już samo to słowo mnie przeraża. Jesień, jesień, jesień. Brzmi porównywalnie z teksańską masakrą piłą mechaniczną. Nienawidzę zimna, deszczu, szarości. Pogoda za oknem przypomina mi skandynawskie kryminały i serial "The Killing" ("Forbrydelsen"/ "Dochodzenie") - gdzie wśród ciemności, mgły, ciągłych ulew i mrocznych zakamarków Kopenhagi poszukiwano mordercy. Bo co innego może się przytrafić w taką pogodę? Nic tylko wyjść i mordować!


Najchętniej już teraz zapadłabym w długi zimowy sen, budzić mnie mogą dopiero intensywne promienie słońca. Jedyne czego mi potrzeba to wygodne łóżko i kąpiel. Oczywiście w kwestiach spania muszą być spełniona moja autorska zasada (tak, ja ją wymyśliłam i wszystkie prawa zastrzeżone) - zasada "3 C": ciepło, cicho, ciemno. To gwarancja dobrego snu! Teraz też najchętniej znalazłabym się pod kocem, z Nim, z kubkiem gorącej czekolady, z mruczącym Kotem (grubszy kot w tym wypadku to plus - więcej ciepła). Oto czego mi brakuje:



Jak już mowa o gorącej kąpieli (koniecznie z pianką, choć mimo lat prób - nigdy nie wychodzi taka piana jak w filmach - ta piana to dopiero efekt specjalny!), to czas na wannę. Oczywiście Ameryki tu nie odkryję mówiąc, że wanna musi pasować do kafelków i wystroju całej łazienki. Tu jednak trochę jeszcze się wstrzymam, ale okazuje się, że wybór wanny, wbrew pozorom wcale nie jest taki prosty.. Dziś wanna, nie jest tym, czym kiedyś - nie jest już zwykłą białą bryłą, taką samą w każdym sklepie. Teraz to ekskluzywny sprzęt kąpielowy o designerskim wyglądzie! Miała być szybka, prosta decyzja, a jak tu wybrać spośród czegoś takiego? Przy tym to nawet i On stracił swoją męską pewność i mówiąc kolokwialnie - zgłupiał...











czwartek, 12 września 2013

Oniryczny styl

Jestem altruistką. Za bardzo nią jestem - dla Niego, dla Małej, dla Innych - dla wszystkich, a co ze mną? Dziś będzie coś dla mnie!

Czasami mam wrażenie, że pisząc tego bloga piszę też sporo o marzeniach. No ale jak urządzać dom, nie wybierając tego, co się pragnie? Tak też jest z toaletką. Nie ma chyba nic bardziej kobiecego spośród mebli niż toaletka. Nie Panowie, kuchnia i piekarnik nie spełniają tych wymogów i nie są wymarzonymi kobiecymi sprzętami!

Teraz, mieszkając w dużym mieście i gnieżdżąc się w małej sypialni - właśnie tego elementu mi brakowało. Tak by usiąść przed snem - na małym stołeczku przed lustrem, a w łóżku czekać będzie mąż. Jak tu nie wspominać o filmach, książkach, kiedy mówimy o czymś takimi? Wiele filmowych scen mam już przed oczami, ale by Was nie zanudzać - lepiej to pokazać.


 



środa, 11 września 2013

Poławiaczka pereł

Idą trochę tropem morsko-fantazyjnym - przejdźmy z piasku i bursztynu do pereł. Właściwie to perełek wynalezionych w sieci. Jestem typem kobiety-kolekcjonerki, która lubi zbierać różne (w tym dziwne) rzeczy. Lubię otaczać się drobiazgami, by dom był pełen bibelotów, by czuć, że ktoś tam mieszka, ma swoje pasje, inspiracje, pomysły, a nie jak w jakiejś klinice - sterylnie, czysto (choć i tu różnie bywa) i pusto. Minimalizm jest dobry dla facetów, szczególnie kawalerów (nie liczę pustych butelek, czy pozostawianych wszędzie skarpetek). On oczywiście też nie potrzebuje takich ozdób i dodatków w domu, ale bo nie rozumie, że kobieta poprzez takie drobiazgi nadaje klimat każdemu wnętrzu, tchnąc w nie życie. Tak to już jest. Tym razem jednak nie ograniczam się do drobiazgów... Chodząc po różnych sklepach, a szczególnie szukając w Internecie mebli, projektów i wizualizacji - wpadło mi w ręce kilka ciekawych rzeczy. Większość pewnie za żadne skarby nie będzie pasowała do naszych wnętrz, choć będą kombinować, gdzie coś może przemycić. Z drugiej jednak strony nie mogę oprzeć się pokusie pokazania tego. To są właśnie perły, które mnie urzekły i zauroczyły...







Niektóre z poniższych właściwych perło-mebli fajnie wyglądały by w małej kafejce, nastrojowej kawiarence. O tak, to kolejne moje marzenie - mieć małą kawiarnię lub małe kino (wiem, wiem z tym to już trochę poleciałam). Chyba się starzeję, bo robię się coraz bardziej sentymentalna. Takie meble wykorzystałabym z pewnością w moim bistro. Już mam kolejne pomysły! Hmm muszę rozejrzeć się dokładnie na tym moim nadmorskim zadupiu, wróć, odległym raju na ziemi - tak, tak już lepiej. Tu z pewnością brakuje takiego kulturalnego, urokliwego miejsca. Może za parę lat, może coś zrobię w tym kierunku... Kiedyś blog był dla mnie też czymś bardzo odległym, nierealnym... Teraz jednak muszę Wam pokazać kolejne moje odkrycia, może komuś z Was, coś się spodoba i wykorzysta w swoim domu? Ale pamiętajcie, ja wynalazłam to pierwsza!;)







wtorek, 10 września 2013

Złotą nicią utkane

Ostatnio trochę milczałam, ale to dlatego, że odkryłam prawdziwy skarb! Chcąc znaleźć skarb - trzeba dużo kopać i szukać, a ja odkryłam złoto... A to za sprawą Małej. Trochę daje mi się we znaki... Najpiej nam robia spacery i to nad morzem. To to co lubimy najbardziej. Ten szum fali mnie uspokaja, ją usypia i jest symbioza idealna. Łapiąc ostatnie letnie słońce spacerowałyśmy sobie beztrosko po plaży. Wtedy mnie olśniło. Nie wiem na ile była to kwestia tego, że wybrałam drogę w stronę słońca i jeszcze zapomniałam okularów słonecznych, a na ile bystrość umysłu. Patrzyłam na złoty piasek, złote słońce, znalazłam nawet jednego bursztynka, ten złoty kolor wciąż mnie otaczał...  Jak On zerknął i na bursztyn okiem piwosza stwierdził, że to drobinka po butelce po piwie. Tylko piwo w głowie! Nie zna się i tyle. No ale jakoś tak te słoneczne kolory mnie zainspirowały i oto wynik moich poszukiwań:


Można? Można! Bez księżniczkowatości, kiczu i różu, ale ładnie i z klasą. Już nie mogę się doczekać, kiedy Mała to zobaczy! Sama chętnie bym jej skradła taki pokój. Mężu, uważaj, jak podpadniesz to ja tu się przenoszę!


czwartek, 5 września 2013

Barcelona, Barcelona, Barcelona

Jesień obudziła we mnie drugą miłość. Właściwie to wielką tęsknotę... za słońcem, ciepłem, zielenią. Choć w tej miłości najważniejsze są palmy. Kocham, uwielbiam palmy! Palmy są roślinną, zieloną kwintesencją piękna. Gdybym mogła cały ogród obsadziłabym palmami. Moja fascynacja nimi zaczęła się wiele lat temu, podczas wakacji w Hiszpanii. Fotografowałam każdą z palm, a moja koleżanka patrzyła na mnie ze zdziwieniem i skomentowała zdegustowana "przecież to są tylko palmy...". Tylko?! To wyhoduj takie w Polsce! Co ja bym dała, by móc sobie tak usiąść w ogrodzie, pod finezyjnym cieniem palmy. Do tego leżak i dobra książka, a i drink z palemką może być (za parę miesięcy będzie to już możliwe!). Zrobiło się sentymentalnie. Marząc o wakacjach, egzotycznej roślinności i pinacoladzie, pozostając pod urokiem Hiszpanii, zacytuję zdanie, które ostatnio mnie urzekło: "Tamtego dnia widmo Gaudiego rzeźbiło na niebie Barcelony, na tle błękitu wypalającego oczy, niemożliwe chmury" ( C.R.Zafon "Marina").




Morze mam, plażę również (choć nie jest to bezpośrednie sąsiedztwo), tylko tych palm brak. Wtedy już całkiem miałabym tu swój raj i to tropikalny. Zawsze jednak mogę zaaranżować wyjątkowy ogród. Spokojnie - sztucznych palm  nie będzie, ale śródziemnomorskie stylizacje są jak najbardziej bliskie mojemu sercu!









poniedziałek, 2 września 2013

W krainie psychopatów

 W piątek, gdy zajrzałam w statystyki, zobaczyłam przekroczenie kolejnej magicznej liczby odsłon - tym razem było ponad 600 (po jednym miesiącu istnienia) i bardzo mnie to ucieszyło (może niektórzy powiedzą, że to jest nic, dla mnie jednak to wiele!). Zobaczyłam również, że coraz więcej osób odwiedza Vikowy dom, co też było miłą niespodzianką. W pierwszej chwili pomyślałam, że to On, że siedzi pół dnia i otwiera i zamyka mojego bloga, by po kryjomu nabić mi licznik. Postanowiłam chytrze go sprawdzić i z kobiecym wdziękiem i inteligencją przeprowadziłam mały test. Dyskretnie powypytywałam Go, co sądzi o konkretnych zdjęciach, postach, jednak On mnie rozczarował - nie czytał połowy wątków! Widać jak można liczyć na własnego męża...

Muszę się też usprawiedliwić i coś wytłumaczyć. Na początku - pisząc tego bloga miało to być pisanie sporadyczne. Czasem coraz bardziej i bardziej się wkręciłam jednak postanowiłam sobie jedno - tydzień jest na pisanie, weekend na rodzinę. Zapraszam oczywiście do czytania bloga niezależnie od dnia, ale w sobotę i niedzielę ja urlopuję i zbieram siły oraz wenę na nową, poniedziałkową twórczość. W weekendy mogę w pełni oddawać się innym moim pasjom m.in. czytaniu i gotowaniu. W te wolne dni przeczytałam np. "Niewidzialnego" Mari Jungstedt, czyli kryminał rodem ze Szwecji. Książka dobra, choć trochę "pościągana" z innych skandynawskich twórców - mojego ukochanego Mankella, który czaruje słowem i suspensem, a także z Lindkvista (wątki wyjęte z jego "Pozwól mi wejść"- cudownego, klimatycznego i poetyckiego filmowego horroru powstałego, o dziwo, na postawie tragicznej powieści tego samego autora, której nie dało się czytać). Śledzenie i dociekanie "kto zabił" wkręciło mnie ogromie, zresztą nie pierwszy raz. Zastanawiałam się, czy taka ilość kryminałów, tyle zabójstw i psychopatów, którzy za sprawą literatury, przewijali się ostatnio w mojej głowie - nie wpłynie źle na Małą... Dlatego, jako dobra przyszła matka Polka, chcąc uspokoić przyszłe dziecko  - oddałam się drugiej pasji. Zaszalałam i pierwszy raz w życiu zrobiłam czerwony barszcz.  Barszcz jednak był niezwykły, bo i z odrobiną (powtarzam - tylko odrobina!) wina i z musem z buraków zasmażanych na maśle z jabłkiem i czosnkiem. Wyszło pysznie i myślę, że to uspokoiło Małą po wieczorach i nocach potyczkach z psychopatami (Jego jeszcze w to nie wliczam).






 To taka mała odskocznia od mebli, płytek i całej reszty. Wszystko to wciąż wiruje w mojej głowie i czuję się jak na karuzeli - ciągle nowe pomysły, nowe modele, wzory, pokoje. Ale spokojnie - zregenerowałam już swoje siły (z pewnością za sprawą mojej kuchni) i kończę już z tą prozą życia codziennego. Z kury domowej wracam do roli superwoman, która bierze na swoje barki cały dom i jego urządzanie. A żeby nie było tak całkiem nie w temacie, to znalazłam ciekawy mebel, który swoją drogą pomieści moje kryminały.
Jak Wam się podoba?