wtorek, 6 sierpnia 2013

Piasek, robaki i księżniczka


Dwie rzeczy w życiu mnie uspokajają - mruczenie kota i szum morza. O ile kota mogłam z tej listy odhaczyć, to do pełni szczęścia pozostawało jeszcze to drugie. On postanowił spełnić moje marzenie. Był to proces długotrwały, ale w końcu, po latach udało się. Oto wyjaśnienie zagadki, gdzie znajduje się mój wyśniony, wymarzony dom. Po takim wstępie nie trudno zgadnąć, że będziemy więc mieszkać nad morzem. Nie jestem w stanie sobie tego wciąż uzmysłowić i wyrazić Jemu tej wdzięczności. Choć mimo wszystko przeniesienie się nie jest łatwe. Z samego serca stolicy do pisakowego raju wśród wydm. Do plaży mamy 30 minut i mieszkamy w niewielkiej, zapomnianej przez Boga wsi. Na szczęście jest to też miejsce zapomniane, a może nie odkryte jeszcze przez turystów (uff tego bym nie zniosła). Dla rozwiania Waszych wątpliwości nie jest to też szczere pole, czy wioska rybacka typu XIX wiek (zapach tych ryb też by mnie nie zachęcił). Nie wiem jak On znalazł to miejsce, ale jest ono naprawdę piękne i ciche. Zawsze chciałam mieszkać nad morzem, ale nigdy w życiu nie sądziłam, że wyląduję w takim miejscu. Nie całkiem też wiem, jak na dłuższą metę odnajdziemy się tutaj. Ja będę tęsknić za kinem (choć On obiecuje mi puszczać na telewizorze moje dziwne, skandynawskie dramaty, których według Niego nikt - prócz mnie - nie rozumie), Jemu będzie brakowało ulubionej chińskiej knajpy (choć obiecywałam mu, że chińszczyzna będzie od tej pory moim daniem popisowym, lecz, ku mojemu zdziwieniu, wiadomość ta nie została przez niego odebrana z okrzykami radości...dziwne). No ale nie byłabym sobą, gdybym trochę nie pomarudziła. Dlatego może przejdźmy do pozytywów. Nasz dom jest w stanie surowym - teraz jest otynkowany i biały w środku (to jeszcze nie te pozytywy), a na zewnątrz jest duży ogród. W tym momencie w ogrodzie nie ma nic, a w zasadzie jest brązowo-zielona mozaika, czyli ziemia z lichymi kępkami wysuszonej trawy. Trawa będzie musiała być wszędzie, by Mała małymi, bosymi stopkami mogła po niej biegać, jak tylko nauczy się chodzić. Jak już i ogród, to i będzie musiał być pies. Nie mała imitacja psa, ale wielkie psisko, które będzie strzegło naszej posiadłości. Będzie to berneński pies pasterski (On wciąż myśli, że będzie to owczarek niemiecki, ale ja mam swoje kobiece metody perswazji... więc już cieszę się na myśl o berneńczyku). Kolejną rzeczą, która marzy ogrodzie, prócz takich oczywistości jak taras, altanka, wbudowany grill, to wielkie ogrodowe łóżko z baldachimem. Widziałam takie w magazynach wnętrzarskich. Do tej pory zastanawiam się, czy ta zwiewna część baldachimu to urocza firanka, nadająca temu romantyczny wymiar czy raczej zwykła moskitiera. Jak mogłabym wybierać, to swoją wersję łóżka obiłabym moskitierą, tylko wtedy mogłabym błogo zasnąć na łonie natury, mając świadomość, że w pobliżu nie ma żadnego robaka. On mówi, że teraz, jak mamy mieszkać na wsi, to będą ich tabuny...ale to chyba tylko taka jego zagrywka, bo im bardziej mnie wystraszy, tym potem, w momencie, gdy ratuje mnie od robaków, myśli że jest większym bohaterem. Niech sobie myśli i niech dalej buduje dla mnie ten pałac, będę w nim jak księżniczka, zamknięta za oknami z kratą z białej siatki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz